Wyruszyłem i dojrzałem
w oddali
potężny gmach.
Samotną ciszę.
Wiem, że tam jesteś.
Ukryty za gęstym, mętnym obłokiem.
Za murami siedmiu królewskich komnat.
Większy niż wszystkie wieloświaty
w umysłach uczonych.
***
Twoja prawica rozwiera
zaciśnięte na mnie rdzawe szczęki
tego, co było,
i co mniej lub bardziej
prawdopodobnie będzie,
które w zwartej współpracy
krępują ducha
niczym stalowozimne imadło
silnego majstra.
Obezwładniony Twoją
wolnością, cicho stąpającą
po przedsionkach pałacu;
okryty nią jak ciepłym sierpniowym wieczorem,
mogę schronić się na chwilę
przed wszędobylską przestrzenią.
***
Przemierzałem świat,
myśląc, że tam Cię znajdę.
Przemierzałem świat,
mając to, czego szukałem.
Nie wiedziałem, że Twoje Królestwo
jest we mnie,
że noszę je wszędzie ze sobą
jak zbyt lekki bagaż.
Nie wiedziałem, że naga Prawda
jest we mnie,
że woła mnie pokornie przygwożdżona,
otwartymi i zmęczonymi już ramionami.