Czasami chciałam po prostu iść wprost nie oglądając się za siebie.
Ale z jednym z dzieckiem przy cycu, drugim trzymającym się nogawki spodni oraz trzecim biegającym wkoło i w podskokach to niemożliwe.
Wykonywałam sumiennie swoje obowiązki nie myśląc o prawach.Zresztą jakie niby miałam te prawa mieć? Przecież siedziałam w domu i nic nie robiłam, a wg męża mego każdy by chciał. Każdy?
Mąż dumny jak paw oczekiwał wszechstronnej obsługi opiewanej chwalebnymi słowy. A ja jako że jestem osobą gardzącą przemocą, cichą i małomówną - milczałam.
W tym właśnie okresie powstało urażające mnie aż do kręgosłupa ulubione powiedzonko mojego ślubnego "Interesuj się, gdzie kaszanka tańsza". Ambicja rozrywała mi pierś w miseczce A.
Zaczęłam szukać pracy i wysyłać dziesiątki cv. Najpierw tam gdzie chciałam, a po kilku tygodniach wszędzie tam, gdzie choć w części spełniałam wymagania prawie przyszłego pracodawcy.
Znalazłam pracę. Dla chcącego nie ma nic trudnego. Pracę zdobyłam, ale szacunku małżonka nie.
Próbuje nie pamiętać o płaczu nocami, kiedy małżonek nie wracał na noc. Gdy zwinięta w kłębek szukałam pod pościelą poczucia bezpieczeństwa. Tak bardzo się martwiłam.
Wracał późną nocą lub nad ranem i ze śmiechem mówił:
-Nie rozumiem o co ci chodzi. Co niby miałoby mi się stać?
Głupia nie pytałam gdzie był. Zasypiałam szczęśliwa bo był.
Nie chciałam słyszeć jego porad jak się wychodzi w nocy z domu.
Jest na to sposób - opowiadał kolegom. Idziesz grzecznie spać. A jak żona zasypia to myk wychodzisz z łóżka, ubierasz się i już.
Cała zabawa polega na tym, żeby jej nie obudzić kiedy wracasz nad ranem.
Nie mam już w sobie woli walki. Nie mam nawet woli życia. Po prostu jestem. Już nawet nie staram się spełniać oczekiwań. Pozwalam aby życie mnie niosło jak chce. Każde wyjście ze „sfery komfortu” powoduje, że sytuacja odbiegająca od codziennej normy zaczyna mnie łamać. Boję się uwierzyć, że robię coś dobrze. Są lepsi i mądrzejsi.
Słowa męża przez lata działały na mnie jak dotyk prądu na szczura w laboratorium. Zbyt długo byłam temu poddawana, aby teraz nagle „się naprawić”. Przegrałam. Wszystkiego się boję. Głośnych dźwięków, szybkości i zmian.
Od lat próbuję stworzyć wokół siebie bezpieczny świat. Jak w „piramidzie” Maslowa. Ledwo zaspokojone potrzeby fizjologiczne i przeskok nad potrzebą bezpieczeństwa do potrzeby przynależności. Chcę być w grupie, ale kompletnie się do tego nie nadaję. Nie potrafię w grupie działać. Pozostaje samorealizacja. Studia. Nawet one są umniejszane.
-”Prawdziwie studia to te na państwowej uczelni. Na zaocznych czego cie nauczą? Płacisz to zdajesz!''
Ciągłe wytykanie mi, że jestem do niczego wreszcie wydaje plony. Nie chce żyć.
Gdy małżeńskie życie dostarcza tylko bólu i okłada słowami z zainteresowaniem patrzę na okno i wolność za nim. Cztery piętra. Brukowana ulica i wolność.
Opamiętaj się głupia babo. Masz dzieci. Masz swój słoik. Chyba czas zawekować się na lata.